piątek, 15 czerwca 2018

Atrakcje dla dzieci w Warszawie- Miejski Ogród Zoologiczny


- Mamo zobacz! Nemo! Nemo i Dory! Ale fajnie, że Dory i Merlin znaleźli Nemo!
Franek był przeszczęśliwy widząc swoich bohaterów razem.
Kto z dziećmi oglądał filmy "gdzie jest Nemo" i "Gdzie jest
Dory" wie, że chodzi o błazenka i pokolca królewskiego, rybki, które żyją w rafach koralowych Indo-Pacyfiku.
W Warszawskim Ogrodzie Zoologiczny można spotkać jeszcze wiele innych zwierząt, które dzieci znają z książek i z filmów.
Naszym celem było zobaczenie lwa, tygrysa, lamparta, krokodyla, wilka i węży. Franek taki postawił "warunek", bo "lubię mamusiu te najniebezpieczniejsze i najgroźniejsze zwierzęta". Plan nie całkiem został zrealizowany. Był bardzo ciepły dzień i np. wilki wraz z innymi zwierzętami tak sprytnie ukryły się przed słońcem, że nie udało się ich zobaczyć.  Do tego zabrakło też czasu na podziwianie zwierząt, gdyż Ogród Zoologiczny gwarantuje dzieciom wiele atrakcji np. wspaniały plac zabaw, który w pewnym momencie zdominował całe nasze obcowanie z przyrodą. Na szczęście Franek mógł podziwiać geparda, który dodatkowo zaimponował mu tym, że jest najszybszym zwierzęciem na świecie. A jeśli chodzi o te zwierzęta to warszawskie ZOO ma się czym pochwalić, bo  w lutym 2000 roku  przyszły na świat gepardy i były to pierwsze narodziny gepardów w Polsce. Trzy lata później urodziło się, aż 7 młodych!
Duże wrażenie zrobiła na nas słoniarnia, która przypomina mini ogród botaniczny. Jest ogromna, bo zajmuje powierzchnię 6000 metrów kwadratowych i naprawdę imponuje swoją urodą. Mieszkają w niej dwa pochodzące z Izraela słonie afrykańskie –  Lotek i Leon oraz trzy dziewczyny Zula, Buba i Fryderyka. Kiedy porównuję jak mieszkały słonie prawie
czterdzieści lat temu, kiedy z tatą regularnie odwiedzałam ZOO, a jak żyją teraz, to tak jakby ze slamsów przeniosły się do najbardziej ekskluzywnego apartamentu w mieście. Zresztą to dotyczy nie tylko słoni. Z ZOO z mojego dzieciństwa została chyba tylko wata cukrowa. Wspaniała też jest ptaszarnia głośna i kolorowa od mnogości gatunków mieszkających w niej ptaków. Trafiliśmy na bójkę dwóch papug, co bardzo zaintrygowało Franka i jeszcze na drugi dzień zastanawiał się z jakiego powodu doszło między nimi do konfliktu. 
Ostatnia nasza wizyta trwała kilka godzin, a mimo to nie udało nam się dotrzeć do wszystkich mieszkańców ogrodu. Wyjście do ZOO to był jeden z prezentów z okazji Dnia
Dziecka, i przyznam, że ZOO też stanęło na wysokości zadania, bo tego dnia za wstęp płacili tylko dorośli. 
Jeśli chodzi o finanse to warto liczyć się z wieloma wydatkami. Samo wejście dorosłej osoby to koszt 25 zł, a dziecka 16 zł. Na miejscu dużo jest punktów gastronomicznych gdzie poza lodami, goframi, napojami można zjeść obiad w jednej z trzech restauracji. Restauracja Tembo mieści się na piętrze w Słoniarni. Lokal prowadzony jest przez Fundację Panda i cały dochód przeznaczony jest na rzecz  podopiecznych ogrodu.
Przy placu zabaw, w zabytkowym budynku, usytuowana jest Restauracja Belwederek. Jest ona przyjazna dla matek z dziećmi, bo umożliwia podgrzanie posiłków czy skorzystanie z przewijaka. My zrobiliśmy sobie z Frankiem przerwę na odpoczynek w Restauracji Bocianowo, która


usytuowana jest przy głównej alei. Przyciągnęły nas do niej hamaki i leżaki, na których relaksowaliśmy się czekając na posiłek. Oprócz zwierząt, placu zabaw czy kuchnią, kolejną atrakcją jest ciuchcia, która kursuje od bramy głównej do hipopotamiarni. Podobno można wtedy posłuchać ciekawych opowieści o zwierzętach spotykanych na trasie. Taka przejażdżka jest płatna, ale nie sprawdziłam jakiego rzędu jest to koszt.

W drodze do miejsc, w których żyją małpy stoi pan fotograf, który za 20 złotych na ośle, robi polaroidem pamiątkowe zdjęcie. Jeśli mamy swój aparat wtedy cena takiego zdjęcia wynosi 15 złotych.
Wracając jeszcze na koniec do najistotniejszej kwestii naszej wyprawy do ZOO czyli do zwierząt, to warto zanotować sobie godziny pokazu karmienia niektórych podopiecznych:

pingwiny: 9.30 i 14.00
foki: 10.00 i 14.30 
arapaimy: 11.30 (poniedziałek, środa, piątek) 
hipopotamy: 12.00 (tylko w sezonie letnim) 
gibony: 13.00 
nosorożce: 14.00

















niedziela, 3 czerwca 2018

PodrużuJEMY z dzieckiem- Ruza Roza Restauracja Bałkańska, Warszawa


-Chcę do Ruza Rozy!
- Franiu, nie dzisiaj.
- Chceeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee do Ruuuuuuuuuzaaaaaa Rooooooozyyyyyyy!
- Synku, następnym razem. Dzisiaj pomachaj Ruza Rozie, a przyjdziemy do niej kiedy indziej.
- Nieeeeee!!!!!! Tu jest moja graaaaaaaa!!!!!! Chcę do Rozyyyyyyyyyyyyyyyyy!!!!!!
I tak jest zawsze kiedy przechodzimy ulicą Franacuską w Warszawie. Idąc z Frankiem musimy robić "objazd", albo stosować drobne przekupstwa. 
Ruza Roza to restauracja z kuchnią bałkańską. Istnieje półtora roku, a my jesteśmy jej stałymi bywalcami i wielkimi fanami. Zaraziliśmy nią, rodzinę i kilku przyjaciół. Pokochaliśmy ją za wspaniałą kuchnię, o której wcześniej, wstyd przyznać, nie mieliśmy zielonego pojęcia.  
No i przede wszystkim za to, że jak żadna inna restauracja na Saskiej Kępie pomyślała o swoich najmłodszych gościach stwarzając im warunki do kreatywnej zabawy, a rodzicom możliwość spokojnego delektowania się posiłkiem. W niedzielę dodatkowo można liczyć na animatorów, którzy całą swoją uwagę poświęcają dzieciakom, bawią się z nimi, malują buzie i robią z balonów przedziwne stwory. Ale wiosną i latem jest najprzyjemniej  ponieważ czynny jest ogród. Nie dość, że tonie w kwiatach to zaaranżowane jest w nim małe" podwórko" ze zjeżdżalnią, zabawkami i pojazdami dla najmłodszych.

Ale Ruza Roze kochamy przede wszystkim za ich kuchnię. W menu dla dzieci są obecnie tylko dwie pozycje: pileshka supa s yufka czyli domowy rosół z makaronem (12 zł) i panirano file pile- panierowane polędwiczki z kurczaka podane z domowymi frytkami, ketchupem i mizerią (19 zł). Franek oba te dania zamawia na przemiennie. Muszę przyznać, że był moment kiedy bywaliśmy w Ruza Rozie co tydzień, a nawet częściej, trochę mu się wtedy te dania znudziły. Wcześniej serwowano jeszcze spaghetti z pomidorami, ale od jakiegoś czasu widzę, że w karcie go nie ma. Franek za nim też przepadał. Kiedy jesteśmy tutaj przelocie, bo rodzice przyszli tylko na wino, on zamawia frytki, które podawane są, o ile dobrze pamiętam, z serem Sirene.
A za co jeszcze lubimy Ruza Rozę? Ja kiedy akurat postanawiam być na diecie to za sałatki, szczególnie te, które serwowane są w czasie lunchu. Ostatnio jadłam wspaniałą z guacamole i tortillą. Ale ta z kalmarami też była boska. Kiedy jem co chcę, zamawiam najczęściej jedną z ryb z grilla: grillowaną makrelę z rusztu (skumriya na skara, 34 zł) albo doradę pieczoną z grilla (cipura, 39 zł). Obie ryby podawane są z krążkami pieczonych ziemniaków, sałatami, dwoma sosami i ryżem. 

Mój mąż uwielbia ich musakę czyli zapiekankę z siekanego mięsa wieprzowo-wołowego, ziemniaków i bakłażana (34 zł) oraz szkopską sałatę z ogórkiem, pomidorem, papryką, cebulą i serem Sirene (22 zł). 
Jedna z naszych pierwszych wziyt w Ruza Roza
Mój wujek przyjeżdża do Ruza Rozy na agne burger czyli jagnięcinę siekaną z miętą, która  podawana jest z serem bułgarskim, konfiturą z cebuli, ostrą papryką i chipsami z ziemniaka (37 zł). A kiedy akurat mam wychodne i umawiam się z przyjaciółką przychodzimy też tutaj na Francuską 3, bo od poniedziałku do piątku jest promocja: "Kup jedną karafkę wina domowego drugą taką samą otrzymasz gratis". Grzech z takiej promocji nie skorzystać.
Ale na blogu dedykowanym dzieciom nie powinnam skupiać się na alkoholu. 
Co jeszcze kusi w Ruza Roza? Desery! Ja najbardziej lubię baklavę, która podawana jest z lodami i posypką chałwową (12 zł). Oprócz niej w karcie jest chiĭzkeĭk- bałkański sernik z Oreo (16 zł) i melba lodowa czyli trzy smaki lodów, podane z owocami i bitą śmietaną (19 zł). Ale przyznam, że na deser rzadko starcza nam już miejsca. 
Dodam jeszcze, że za to pachnące ziołami, pomidorami i wspaniałymi aromatami miejsce odpowiada duet - Duży Borys Ignatow i Mały Borys Ignatow. To właśnie im zawdzięczamy rodzinne miejsce w samym sercu Saskiej Kępy, gdzie przez chwilę można przenieść się do zupełnie innego kraju i kultury.